Koło Miłosierdzia jest jednym z wielu kół zainteresowań, które działają w naszym Wyższym Seminarium Duchownym. Ma jednak swoją wyjątkową specyfikę. Zajmuje się szerzeniem dzieła miłosierdzia, którego tak bardzo potrzebuje dzisiejszy świat. Alumni uczęszczają do 10 placówek, w których spotykają różnych ludzi. Są to dzieci, młodzież, dorośli i starsi. Samotni, chorzy, niepełnosprawni, czy więźniowie. Każde ze spotkań to niezapomniane chwile. To pojedynczy człowiek z jego własnym krzyżem. Staramy się ich wspierać przez modlitwę, rozmowę i różne inicjatywy.
Obecnie do Koła Miłosierdzia należy 57 alumnów. W każdą środę o godz. 21:15, w seminaryjnej kaplicy św. Kazimierza Królewicza, spotykamy się na wspólnej modlitwie za podopiecznych naszego koła. Polecamy ich w Koronce do Bożego Miłosierdzia przed wystawionym Najświętszym Sakramentem.


bł. Piotr Jerzy Frassati – patron koła miłosierdzia

Piotr Jerzy Frassati urodził się 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Jego ojciec był ateizujacym liberałem, matka zaś katoliczką dość formalnie traktującą obowiązki religijne. Piotr Jerzy wychowywał się z młodszą siostrą Lucianą, w przyszłości żoną polskiego dyplomaty Jana Gawrońskiego. Znaczną część swego dzieciństwa Frassati wraz z Lucjaną spędzili w piemonckim Pollone, w willi u podnóża Alp Zachodnich. Ich ieciństwo nie było łatwe, gdyż matka wychowywała dzieci bardzo surowo, w atmosferze dyscypliny i porządku.

Piotr Jerzy wcześnie rozwijał swoje życie religijne uczestnicząc we Mszy świętej, na której zawsze przyjmował Eucharystię. Posiadał stale rozwijany dar permanentnej modlitwy – był człowiekiem modlitwy, gdyż modlił się stale, długo i wszędzie: w swoim pokoju, podczas górskich wypraw, na ulicy, w tramwaju, w pociągu, w Kościele, do którego chodził co dzień. Szczególnie dużo czasu spędzał na nocnym czuwaniu przed Najświętszym Sakramentem. Codziennie odmawiał różaniec. Ogromne znaczenie dla rozwoju jego życia duchowego miała codzienna lektura i rozważanie tekstu Pisma Świętego. Raz w roku uczestniczył w zamkniętych rekolekcjach w domu rekolekcyjnym ojców jezuitów. Podczas wakacji, które spędzał w Pollone, pielgrzymował do położonego w górach Sanktuarium Czarnej Madonny w Oropie. Pisał:

„Modlitwa jest szlachetnym błaganiem, jakie wznosimy przed tron Boga, jest najskuteczniejszym środkiem uzyskanie od Boga łask, Jakich nam potrzeba, a przede wszystkim sił wytrwania (…). Zalecam wam żarliwa modlitwę, zaliczam do niej wszelkie praktyki pobożności, a spośród wszystkich najpierw Świętą Eucharystię”.

Interesował się sztuką i poważną literaturą: czytał Goethego, św. Augustyna, św. Tomasza z Akwinu. Wcześnie marzył, aby zostać misjonarzem, później aby przyjąć święcenia kapłańskie. Na skutek sprzeciwu matki jedynie realne stało się zawarcie małżeństwa z dziewczyną o podobnych zainteresowaniach i bycie świeckim działaczem katolickim w środowisku robotniczym. Ale i tu na przeszkodzie stanęła matka. Ponieważ siostra miała niebawem przenieść się z mężem (Janem Gawrońskim) do Warszawy, rodzice mieli zamiar rozejść się ze sobą. Ostatnim ciosem godzącym w osobiste plany życiowe Piotra Jerzego była decyzja ojca objęcia przez syna administracji wydawanego przez niego dziennika; również i tę decyzję przyjął ze łzami, nie chcąc budować własnego szczęścia na dramacie rodziców. Przewidywał bliski swój koniec. „Jestem już blisko zebrania tego, co posiałem”.

Wręcz nieprawdopodobną życiową pasją Piotra Jerzego niemal od dzieciństwa była troska o ludzi najbardziej potrzebujących, chorych, samotnych, z ubogich rodzin. Dlatego mówił: „(…) fundamentem naszej religii jest Miłosierdzie, bez którego ona cała zwaliłaby się w gruzy, bo nie będziemy naprawdę katolikami, dopóki tego nie dopełnimy, i nie dostosujemy całego naszego życia do dwóch przykazań, na których opiera się cała istota wiary katolickiej: miłowanie Boga ze wszystkich sił i miłowania bliźniego jak siebie samych”.

W bezgranicznym oddaniu potrzebującym wykazywał niewiarygodną wręcz inwencję i pomysłowość. Rozdawał wszystko, co posiadał. Roznosił tony paczek żywnościowych. Jeździł trzecią klasą, chodził pieszo, chociaż jako syn senatora mógł być wożony przez szofera. A wszystko po to, by każdy zaoszczędzony grosz zanieść ubogim. Jedna z jego przyjaciółek mówiła, że „Piotr Jerzy przekraczał drugie przykazanie, gdyż kochał bliźniego bardziej niż siebie samego”. On sam w swojej posłudze nie widział nic wyjątkowego, twierdząc, że służba dla ubogich jest jedyną formą wdzięczności jaką może okazać Chrystusowi, za to, że codziennie rano przychodzi do jego serca w Komunii Świętej. Dlatego również on co dzień odwiedzał najuboższe dzielnice Turynu. Zdumiewająca jest jego wrażliwość i troska jaką otaczał ludzi chorych, kalekich i opuszczonych, odwiedzając ich w turyńskim szpitalu i przytułku. Pisał:

„Kto pomaga choremu, wypełnia dzieło wyjątkowe; nie wszyscy maja odwagę narażać się na sytuacje nieprzyjemne, a często także niebezpieczne. (…). Kto opiekuje się chorym, (…) jest szczególnie błogosławiony, bo trudno nam jest obarczać się bólem innych, gdyż mamy sami tysiące własnych udręk i zmartwień”.

Zmarł 4 lipca 1925 roku na chorobę zwaną Heine Medina, którą prawdopodobnie zaraził się od nędzarzy w slumsach Turynu.
Podczas beatyfikacji Piotra Jerzego Frassatiego Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział: „Piotr Jerzy daje nam przykład, że szczęśliwe jest życie w Duchu Chrystusa, w Duchu Błogosławieństw, i że tylko ten, kto staje się człowiekiem Błogosławieństw, umie darzyć braci miłością i pokojem (…). Zaświadcza, że świętość jest dostępna dla wszystkich i że tylko rewolucja Miłości może rozpalić w sercach ludzkich nadzieje na lepszą przyszłość”. Frassati pokazuje nam nowe, lepsze życie w jedności z Chrystusem, Drogę, którą sam poszedł.

Boże, nasz Ojcze, Ty obdarzyłeś młodego Piotra Jerzego radością spotkania z Chrystusem i życiem zgodnym z wyznawaną przez niego wiarą w służbie ubogim i chorym; za jego wstawiennictwem udziel także nam łaski wspinania się jak on szlakiem ewangelicznych błogosławieństw i naśladowania go w zapale szerzenia w społeczeństwie ducha Ewangelii. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Kard. Giovanni Saldarini, Arcybiskup Turynu

„Valanga di vita…”

Żył zaledwie 24 lata, ale to wystarczyło, aby dojść do świętości. Nazwany przez Ojca Świętego Człowiekiem ośmiu błogosławieństw – kto to taki? Mowa o błogosławionym Piotrze Jerzym Frassatim.

Był młodzieńcem silnym i wysportowanym. Chodził zawsze uśmiechnięty i radosny, bo tym, który dawał mu siły, był Pan Jezus. Bardzo ważna była dla niego Eucharystia, którą przyjmował codziennie. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem poszczenia do momentu przyjęcia Komunii Świętej, Błogosławiony często nic nie jadł aż do południa, kiedy uczestniczył we mszy.

Jego wielkie miłosierdzie, jakie okazywał biednym i chorym, przynosiło mu sławę w całym Turynie. Często widziano go z jakimiś paczkami, w których miał odzież, lekarstwa, żywność, zabawki i książki – wszystko dla ludzi potrzebujących. Jego miłość do ludzi była tak wielka, że nie bał się opiekować chorymi na zaraźliwe śmiertelne choroby. Sam robił im zastrzyki, aplikował leki i obmywał. Nie było człowieka w Turynie, którego zostawiłby bez pomocy. Jeśli nie mógł pomóc od razu, to zapisywał adres biedaczyny w notesie i po kilku dniach przychodził do potrzebującego. Oto, co powiedział o nim jego kolega:
„Pewnego dnia usiłował przekonać mnie do uczestniczenia w dziele miłosierdzia «Świętego Wincentego». Na przedstawiane przeze mnie trudności, że nie mam dość odwagi, by wejść do brudnych i cuchnących domów biedaków, w których mógłbym zarazić się jakimiś chorobami, z całą prostotą odpowiedział, iż nawiedzanie biednych jest nawiedzaniem samego Jezusa Chrystusa.”

Frassati wspierał biednych także przez jałmużnę. Piotr, choć pochodził z zamożnej rodziny, był ubogi. Prawie wszystkie pieniądze, które dostawał, przeznaczał na pomoc swoim przyjaciołom – ubogim. W Turynie było dużo rodzin ubogich, więc Frassati często chodził pieszo lub jeździł tramwajami albo rowerem, choć miał swoje auto, zaś w pociągu jeździł trzecią klasą, by zaoszczędzić coś i je wesprzeć. Zdarzało się, że wracał do domu bez części garderoby, bo napotkał jakiegoś biedaka, który nie miał czym się okryć, więc oddawał mu marynarkę lub płaszcz.

Piotr Jerzy świetnie pływał, jeździł na rowerze, na nartach i konno. Jednak jego największą pasją była alpinistyka. Żyjąc w pobliżu Alp, często organizował wraz z koleżankami i kolegami, przez których był szczerze lubiany, wyprawy na alpejskie szlaki, ściany i lodowce. Góry były dla niego wielką radością, miejscem, w którym kontemplował wielkość Stwórcy, w którym zbliżał się do Boga. Nie wstydził się wiary. Często na górskim szlaku lub w pociągu rozpoczynał odmawiać na głos różaniec. Dołączali do niego towarzysze podróży. Widziano go, jak w czasie przejażdżki na koniu przystaje, zsiada, w lewej ręce trzyma uzdę, a prawą się żegna, robiąc duży znak krzyża.

Frassati był zawsze pogodny i uśmiechnięty. Było w nim coś, co przyciągało ludzi do niego. Dlatego został nazwany przez przyjaciół Valanga di Vita, to znaczy po włosku Lawina Życia.